Sunday, November 28, 2010

Thanksgiving and my apartment... before I mess it up again.

Our Thanksgiving turkey - filled with herbs from my balcony: rosemary, thyme and oregano under skin and in neck cavity, salvia and rosemary, quartered lemons and onions in the body cavity, roasted on a bed of vegetables: onions, carrots, leeks and selery and basted with drippings and good Spanish sherry. Yumm.

(Since this post is dedicated to my Polish friends who asked about American Thanksgiving and typical American apartments, it will be mostly in Polish.)

Swieto Dziekczynienia w tym roku nie zaczelo sie najlepiej: Dosia przyjechala bardzo przeziebiona i odradzila mi wydanie $79 na turducken, czyli indyka nadziewanego kaczka, nadziewana kurczakiem, skoro bylysmy tylko my dwie.

Wiec kupilam stosunkowo malego jak na Ameryke, bo zaledwie 10 funtowego indyka, nadziewajac go - zgodnie z tradycja - ziolami (szalwia, rozmarynem, tymiankiem i oregano, tudziez cwiartkami cytryny i cebuli, a pod skore piersi - lekko poluzniona - wkladajac tez ziola z dodatkiem masla - dla dodania dodatkowego smaku i soczystosci miesu indyka. Indyka ulozylam w brytfance wylozonej mieszanka warzyw: marchewka, pory, seler (zielony) i cebula. W ten sposob soki z indyka, a takze mieszanka oliwy i sherry, jaka jest w trakcie pieczenia polewany, dodaje tym jarzynom swoistego smaku. Pieklam go jakies 3 godziny.

Our "typical, but healthy" Thanksgiving side dishes: mashed yams, green beans almondine, cranberry sauce and - a Polish element - cucumber sallad with dill and sour cream. I made gravy, too, a fabulous one, from scratch with sherry and turkey drippings...
but forgot to serve it!

W Ameryce istnieje kilka, a moze nawet kilkanascie - w zaleznosci od regionu - tradycyjnych dodatkow do indyka, takie jak tzw. slodkie ziemniaki (yams), zielona fasolka, sos z tutejszego odpowiednika borowek... Z reguly sa one jednak makabrycznie "wzbogacone" = szalenie wysokokaloryczne, wiec ja swoje "odchudzilam".

Zamiast zapiekanki z zielonej fasolki ze skondensowana zupa pieczarkowa, maslem i usmazona cebula - czyli dania, w ktorej ta nieszczesna zielona fasolka zostaje calkowicie odwitaminizowana, ja swoja fasolke zrobilam po francusku: krociutko obgotowana na parze posypujac przed podaniem podsmazonymi w odrobinie masla migdalami.

Uproscilam tez slodkie ziemniaki, po prostu gotujac je i miazdzac z dodatkiem odrobiny masla i smietanki, podajac z pietruszka, podczas gdy typowe amerykanskie swiateczne slodkie ziemniaki sa makabrycznie dosladzane syropem klonowym i dekorowane tzw. marshmallows, ktorych to polskiego odpowiednika nie znam.

Konfiture z tutejszych "borowek" i pomarancz z dodatkiem cukru, cynamonu, imbiru i gozdzikow usmazylam w tzw. "crock-pot" - trwa to wprawdzie az szesc godzin ale sie nie przypala i wypelnia mieszkanie swiatecznym zapachem.

I dodalam polski element: klasyczna mizerie ze smietana i duza iloscia koperku, ktory rosnie jak wsciekly na moim balkonie teraz, gdy sie nieco ochlodzilo. (Bo latem, gdy bylo goraco, nie chcial rosnac prawie wcale).

Acha: upichcilam tez - ambitnie! - typowy amerykanski sos do indyka: na wywarze z indyczej szyjki i podrobow, z dodatkiem sokow z pieczonego indyka, wzbogaconego dodatkowo sherry i smietana... ale, niestety, zapomnialam go podac ... a indyk byl tak soczysty, ze zadnej z nas sie nie przypomnialo. Nie ma straty: choc polowe resztek indyka udalo mi sie wcisnac Dosi przy jej dzisiejszym wyjezdzie, to i tak zostalo mi tych resztek sporo, wiec i sos sie do nich przyda.

Dosia, z okazji Swieta Dziekczynienia zafundowala mi staly abonament na comiesieczne "doglebne" sprzatanie mieszkania, wiec korzystajac z okazji, ze jest jeszcze wzglednie czysto, zamieszczam kilka zdjec mego amerykanskiego mieszkania, typowego pod wzgledem rozkladu oraz wyposazenia kuchni i lazienek, ale nietypowego odnosnie umeblowania, bo Amerykanie sa konserwatywni odnosnie wystroju wnetrz, a moje jest wspolczesne, IKEA-owskie, w dodatku niewykonczone, jako ze ja jestem tak "zagorzala" dekoratorka wnetrz, ze przez ponad rok nie moge sie zdycydowac gdzie jakie obrazy powiesic... bo te co mam jakos mi nigdzie raczej nie pasuja.


Mieszkanie polozone jest w kompleksie skladajacym sie z dziesieciu budynkow mieszkalnych polozonych dookola 3-hektarowego jeziora, oraz z budynku klubowego z internetowa kawiarenka, silowni i basenu kapielowego z pysznicem-fontanna, zadaszonym pawilonem, stolikami, krzeslami i lezakami.

Moje mieszkanie ma laczona kuchnie, jadalnie i pokoj mieszkalny, ponadto dwie sypialnie - po jednej po obu stronach pokoju mieszkalnego - tak, ze wszystkie okna wychodza na jezioro. Kazda sypialnia ma osobna lazienke i osobny pokoik-garderobe. W korytarzu, tuz przy wejsciu jest osobna garderoba na plaszcze. Korytarz oddziela sypialnie goscinna od pralni i kuchni. Zapraszam. (Na kazde zdjecie tutaj mozna kliknac a wtedy sie powiekszy - czasem znacznie) Oto goscinna sypialnia polaczona z moim pokojem do pracy. Pol pokoju przeznaczone dla gosci... a pol dla mnie - do pracy.
Przy przeciwnej scianie, miedzy drzwiami do garderoby i drzwiami do goscinnej lazienki jest kacik polski: bardzo stary, bo z XIX wieku, ludowy talerz z Bolimowa, znacznie nowszy (bo stary, niestety sie stlukl) wazon z tegoz Bolimowa (w ktorym na ogol, zamiast lowickich baziek, bo takowych nie mam, trzymam wielkie liscie palm typu palmetto,

ale panie sprzataczki mi je wyrzucily i jeszcze nie udalo mi sie ich uzupelnic) oraz polska "barbie"... a nawet dwie ;-). Gdy pracuje przy biurku, w gabinecie z reguly towarzysza mi koty, pokladajac sie w kocim lozku, jak tutaj, albo na Dosi lozku.

Ponizej kilka ujec z goscinnej lazienki:
Umywalnia i toaleta.
Inne ujecie umywalki i toalety - z wanna, pokryta kurtyna

A tu widok na wanne i prysznic za kurtyna" obie lazienki maja takie same kafelki.

Idac dalej korytarzem z prawej strony mamy kuchnie:

Kuchnia, niestety, ma za malo i szafek i powierzchni uzytkowych, wiec jest zagracona takze po sprzataniu, bo nie ma gdzie tego wszystkiego pochowac.
(otwarte drzwi do pralni pokazuja, niestety, balagan, ktory juz zdazylam zrobic, probujac - po Dosi wyjezdzie - zdjac cos z polki nie uzywajac drabiny... ech, ciezkie jest zycie niewyrosnietych leniuchow! :-((( )

Dalej przed nami jest barek, a wlasciwie wbudowane w sciane miedzy jadalnia a pokojem mieszkalnym biurko, ktore ja uzywam w charakterze barku ...
i gdy trzeba, bufetu. W jadalni stoi skandynawski stol brzozowy i cztery krzesla...

a w pokoju mieszkalnym podobny skandynawski stol kanapowy z autentycznej arktycznej brzozy
otoczony IKEA-owskimi fotelami, polkami na ksiazki i kanapa.

Ot, typowy dla rencistki wystroj wnetrza ;-)
Zwlaszcza ta zywa czesc wystroju!

Miedzy barkiem a drzwiami do mojej sypialni jest kacik czytelniczy

I wreszcie moja sypialnia


gdzie Pier 1 czesciowo zastapil IKEe. Z sypialni dwie pary drzwi po obu stronach lustra prowadza do garderoby ... wielkosci niemal 10 m 2 ... i do lazienki

gdzie jedna z pan sprzatajacych tak pieknie poukladala reczniki...
ze nabralam ochoty aby sie tego od niej nauczyc.

3 comments:

Anonymous said...

oj,to nie widzialas mojej szafki lazienkowej.wprawdzie zamiast pani sprzatajacej ukladam sama ale sa wszystkie w rowna kosteczke i grzbietami do przodu.Twoja pani sprzatajaca musi sie jeszcze duzo nauczyc :)).po.zdrawiam serdecznie.ar72

Minerva said...

ona to zrobila lepiej niz na zdjeciu, bo ja jej juz troche zdazylam nabalaganic :-(

Minerva said...
This comment has been removed by the author.